i"przychodzisz" do mnie zwyczajnie. nie mijamy się codziennie na ulicy. i parę krótkich słów od tak, spod palców na poduszkę. do mnie. to wszystko to zbyt mało, by mówić, że się tęskni, że źle, że brakuje Ciebie w literach. dla Ciebie wystarczająco. nie martwisz się, że koniec "naszego świata" nastąpił już dawno. przecież i w ruinach można się odnaleźć. można poskładać tęsknotę w kilku nie do końca szczerych zdaniach. nawet poprzez słowa można się poparzyć. J=jak gdyby nigdy nic, niezapowiedziany pytasz czy wszystko w porządku i czy znalazłam "własne szczęście". Szczęście? płynne, czterdziestoprocentowe, zamknięte w szklanej butelce? tak, czasem je znajduję.
cztery miesiące. nie błagam o więcej. wystarczy na wieczność. nie chcę powrotów, nie chcę więcej sylab i nie chcę wiedzieć, że może jakieś kino i spacer jeśli kiedyś znów przetną nam się drogi, że chętnie byś ze mną wyszedł i posiedział na ławce. przecież nigdy nie "nauczymy się od nowa chodzić spać i wypowiadać proste słowa na m".
wypaliła mi się dwa dni temu zapalniczka. ta sama, którą mi zabrałeś, a oddałeś następnego dnia. wtedy na murku poparzyłeś mi nią palce. najpiękniejszy ból. niezapomniane złagodzenie.