Była w każdej pojedynczej myśli. Wróżyła koniec i się zdawało, że do tego końca nie odejdzie, nie ucieknie, nie zostawi. A tu bum, rach, ciach pojawia się pragnienie przeżywania, odczuwania. Nagle strach przed nieistnieniem, przed powrotem na zaplute chodniki, gdy się wyło, że już dłużej się nie wytrzyma. A się przeczekało, wytrzymało, przetrwało. Dopiero teraz przyszło zrozumienie słów, że co Cię nie zabije to Cię wzmocni. Już się nie modle o czołowe zderzenie pociągów, nie modle się o koniec własnego wszechświata.
(Nie)doczekanie nasze. Doczekanie moje. Niespełnienie. Nietrwanie. Przestałam czekać już dawno. Chyba nigdy na nic nie czekałam (no chyba, że na koniec wszystkiego co mnie dotyczy). Wszystko przychodzi z czasem, tak zwykła mówić mi Mama. Przychodzi wtedy, gdy już się nie potrzebuje - zapomniała dodać. Wspomnienie wszystkich dobrych rzeczy nie wystarczy, by powiedzieć... by chcieć tak jak dawno temu się chciało.
Chłód otula mi szyje - znów zapomniałam szalika. Zimne mam dłonie, bo kolejny raz zgubiłam rękawiczki. Jest zimno, mróz roztrzaskuje mi się o policzki. Ciemno, ciemno, ciemno. Pusta ulica, opuszczony park. Nie odwracaj się, przecież nikt za Tobą nie idzie maleńka. Kiedyś igrałoby się z losem. Teraz by się ratowało, chociaż wcale się nie wie po co. Zabierz mnie do domu. Na murze wish you were here, na sen wish you were here, pod nosem się nuci wish you were here... how i wish you were here... chociaż pewnym się nie jest do kogo.