Ty mówisz, że tak. i nie trzeba zapewniać, bo ja przecież wiem. ale dziś nie. wczoraj nie. i przedwczoraj też nie i parę dni wstecz. wstecz, spójrz wstecz. zatrzymaj się. zatrzymaj mnie. ogrzej mnie. nakarm mnie, bo wyję z głodu. na dobranoc, na dzień dobry. tylko strach żeby sobie zrobić kanapkę, bo kuszą ostrza. kuszą tętnice szyjne. co za ułomne połączenie. nie mówi się o tym co bije w tych tętnicach. mało się mówi. zamyka się oczy. gdy się w lustro patrzy.a o lustrze mówiłeś, o śmiechu. szyderczym. odbiciu co go nie ma. nie mówiłam. nie wiesz co widzę. gdy patrzę. tak jak tylko ja mogę. i gdybyś Ty mógł spojrzeć w ten sposób. zobaczyłbyś te wszystkie dziury, jak po pociskach co się nie chcą goić. nie strzelaj we mnie nigdy. pistolety. na wódę. szot za szotem. kręci mi się w głowie. bolą mnie niezrealizowane połączenia. urwane. niewysłane wiadomości. bolą mnie braki. boli mnie. wczoraj mój na własność. nie. brakuje mi. brakuje walki. podniesionej gardy. nie mogę sama w siebie uderzać. szczypią obite kostki.ściany. wbita bezsilność. bez śladu. niewiedza. wołanie zza zamkniętych drzwi. o Ciebie. żebyś chciał jak jeszcze nigdy niczego. jak jeszcze nikogo. żeby mnie. żeby tylko ja i Ty. i nikt.
a dziś upadam na kolana, splatam dłonie i modlę się o nas. pochylam głowę pierwszy raz. od dawna. dzisiaj nie umiem nawet płakać.
środa, 19 lutego 2014
Poranki
Kiedy budzę się rano, kiedy naprawdę się budzę. Kiedy budzę się tak jak dziś, to pierwsza myśl pędem do Ciebie biegnie. I nie, nie zatrzymuję jej, niech biegnie. Druga za nią leci i już, już u Ciebie jest, już kładzie się obok, bierze Twoją twarz w dłonie i z czułością całuje w czoło, i czeka, aż się przebudzisz, cierpliwie czeka, żeby Ci tylko miłego dnia życzyć, wyszeptać do ucha niewinnie, że pięknie wyglądasz kiedy śpisz, jak zawsze. W każdej z tych myśli jestem ja. Codziennie się staję tą myślą Kochanie. Rozprasza mnie tylko, ten mój połamany włos na poduszce, na wprost od policzka, drażni mnie brak Ciebie na niej. Bo rano najbardziej chce Cię czuć pod palcami, ale nie mogę. Poczekam do wieczora, stworzę z mojego łóżka sztalugę malarską, rozłożę Cię na niej jak płótno i będę malować językiem po żebrach, po brzuchu, po splocie słonecznym, by wydobyć kilka promieni w ten parszywy dzień, po karku, po szyi, po barkach, scałuję Ci z dłoni ten stres, tą złość, tą niepewność. Namaluję Ci spokój i ten piękny uśmiech na twarzy, wypełnię nim całe serce i usta Twoje. Na wargach zostanie tylko mały, niedostrzegalny prawie, moich przednich zębów ślad, że już dobrze. I będziesz się uśmiechał, bo przecież ze mną jesteś. Ja niezdarna tak między niebem a ziemią się błąkam, i czasem do piekieł zstępuję, zdarza się, że za często i naprawdę niewczas, ale wracam do Ciebie zawsze, prawie zawsze na czas.
Subskrybuj:
Posty (Atom)