wtorek, 3 listopada 2015

śpij spokojnie


pamiętam wszystko dokładnie. ciepły budyń z rondelka, tłuste parówki na śniadanie, kanapki ze smalcem i szprotki w oleju. brzmi paskudnie... ale Ty byś się sprzeczał prawda? dzisiaj się wzdrygam na myśl o rybkach z puszki, ale gdybym mogła je znowu zjeść w takim towarzystwie, byłoby to najlepsze danie na świecie. i zapłaciłabym każde pieniądze, by móc to powtórzyć. chciałabym upiec Ci kruchą tartę ze śliwkami, żeby Ci pokazać, że umiem, że jednak wyrosłam na zdolną i zaradną i, że nie potruję ludzi, że się nie miałeś o co martwić. nauczyłeś mnie czytać i recytować wiersze na pamięć. i układałeś ze mną puzzle. ciągle te same od nowa. i kolorowaliśmy malowanki i wpoiłeś mi wówczas, że trzeba dokładnie, że źle jest wyjeżdżać poza kontury.zapamiętałam. i śmiałeś się, gdy wywracałam się na deskorolce i zdzierałam kolana. i cieszyłeś, gdy wracałam z medalem na szyi z kolejnych zawodów. i byłeś zachwycony, gdy ubierałam sukienki. i słuchałeś, gdy narzekałam na rodziców i zawsze byłeś po mojej stronie. i nigdy na mnie nie krzyczałeś. i zawsze siedziałeś obok mnie przy rodzinnym stole. i zrzucałam Ci na talerz wszystko czego nie dojadłam. i wybieraliśmy największe racuchy w wigilię i dawałeś mi zjadać resztę Twojego opłatka. i brałeś mnie na kolana. i byłam tą ulubioną. zawsze tą pierwszą. to ze mną spędziłeś najwięcej czasu. dużo mi dałeś. bardzo.
nigdy nikomu innemu tak otwarcie nie mówiłam o czym marze. Ty mnie nigdy nie wyśmiałeś, zawsze we mnie wierzyłeś. nawet wtedy gdy śpiewałam Ci knockin' on heavens door, jeszcze ledwo łapiąc F. widziałeś mnie na dużej scenie, gdy ja już zdałam sobie sprawę, że wokalistka to ze mnie marna. nawet wtedy nie wątpiłeś. gdy dorastałam, przestałam mówić w ogóle. tak jakbym nie miała marzeń. i czasem mi się wydaje, że trochę się to zgadzało. zapytana o największe życzenie nie wiedziałabym co odpowiedź. powiedziałabym o avrilkowym koncercie. i skojarzyła z Tobą, bo gdy nie pojechałam na ten w lipcu zero ósmego roku i bardzo płakałam, powiedziałeś, że zabierzesz mnie na następny w Polsce. to marzenie już nigdy nie będzie takie samo. nie spełni się jak powinno.
dalej nie mogę uwierzyć, że więcej nie zbijemy piątki, że nie zatańczę z Tobą na swoim weselu, że nie będzie już świąt i obchodzenia dnia Dziadka. i już mi nie złożysz życzeń na urodziny, o których zawsze pamiętałeś. nawet w chorobie. i nie poznasz bliżej mojego chłopaka i nie przestrzeżesz go, żeby na mnie uważał. i nie będziesz już słuchał Lata z Radiem o 7 rano i mnie nie obudzisz. i nikt już nie pograbi liści i nie usiądzie przy tym starym stoliku pod brzozą. pamiętasz? miałam tam piaskownice będąc dzieckiem. mogłeś mieć na mnie oko. a gdy było lato, kroiłam z Tobą pomidory na sok, którego nigdy nie spróbowałam. Ty go lubiłeś. wystarczyło.
każdy Cię zawsze szanował. zasługiwałeś. byłeś dobrym człowiekiem i zawsze czułam się dumnie, gdy ktoś pytał czy jestem Twoją wnuczką. kiedyś nie lubiłam swojego nazwiska, ale przyszłam wczoraj do Ciebie, tuż przed przyjazdem znów do Lublina, i zrozumiałam, że jest zaszczytem nosić to samo. musisz wiedzieć, że wszystko wygląda pięknie. prawie jak w dniu pożegnania. Ty też pięknie wyglądałeś i miałam tę głupią nadzieję, że się jeszcze obudzisz. do samego końca. i tata pierwszy raz w życiu mnie tak mocno przytulał. też bardzo to przeżył i też za Tobą tęskni. jest strasznie silny, ale właśnie stracił wielką część swojego świata. już nie będzie taki sam. widać to po nim. A Ona. Czarna Wdowa. zdawała się być zawsze chłodna i silna. to tylko powłoka, ale wiem, że jestem taka sama. gdy ostatnio nad odwiedziła, zobaczyła ławkę na której zwykłeś u nas siadać i się rozpłakała. wszystko jej Ciebie przypomina. i żaden tort już jej tak nie wyjdzie.
ludzie wciąż o Tobie pamiętają, a kwiaty, pomimo mrozów, wciąż dobrze się trzymają. znicze spokojnie płoną i dbamy by nie gasł, bo przyda Ci się światło. ja za to trzymam się nie najlepiej i wcale nie jestem spokojna. za szybko Cię zabrał. Ten tam u góry. i mam Mu to za złe. nie pozwolił mi się pożegnać, ani się przytulić do Ciebie. nie dał szansy powiedzieć, że Cię kocham i że byłeś najlepszym Dziadkiem na świecie. jedynym jakiego kiedykolwiek miałam. teraz już nie mam żadnego. cholernie, żałuję, że zabiera zawsze zbyt szybko tych dobrych. znaczy to tylko tyle, że szybko się nie zobaczymy, bo nie będzie mnie tam chciał. wiem, że gdzieś tu jesteś obok i że mnie słyszysz. mocno wierzę, a raczej chcę wierzyć, że na mnie tam czekasz. i choć chciałabym strasznie już tam być to wiem, że nie mogę. chciałabym się z Tobą zamienić, bo nawet w ostatnich latach bardziej ceniłeś życie niż ja kiedykolwiek.
w ostatnią niedzielę poruszyło mnie 5 słów. ruszyło jak nigdy. są serca w których żyjesz. w moim na pewno.
kocham Cię Dziadku.
śpij spokojnie.




wtorek, 28 lipca 2015

obrót

są piosenki o Tobie i nie wolno ich słuchać. (bo się pamięta). są wiersze o Tobie i nie wolno ich czytać na nowo (bo kryją pamięć). jest taki smak wina i ono też opowiada o Tobie i zabronione jest nawet próbować. (bo Ty). są noce jak te, których nie powinno się przeżyć. (bo szepczą). a jednak się żyje i pije i czyta i słucha. choć wcale nie ma się chęci.
były dni bez Ciebie i można je wymazać. (to te dobre) były piosenki i ich twórcy są martwi. nikt ich nie pamięta. (chciałabym i ja). były wiersze, co tylko na chwile rozszerzały źrenice w zdumieniu. (nie warto, nie warto). były puste noce spokojnego snu i nie warte rozchylenia powiek poranki (tak zwykłe, tak nudne. zgińcie!). były też dni pełne śmiechu. kwietniowe, ciepłe dni i ciekawość zaszyta w zeszytach, w liczbach. były piosenki zwiastujące maj i wiersze pachnące jak jaśmin. teraz jaśminową mam tylko herbatę, a piosenki zwiastują strach i żal.
głosy w mojej głowie obwiniają. kamieniują mnie słowami jak świętego Szczepana za wiarę. wierzyłam w dobro. w Ciebie. i choć nie krzyczą "na krzyż z nią", to ja wiem, że niosę własny. i udusi mnie żal, ale z żebra mojego nic, nawet krew.
i jeśli nawet nie Ty to ja, ja, ja. i jeśli nie my to on. a jeśli nikt, to nie ma sensu spoglądać za siebie.

niedziela, 25 stycznia 2015

morning

i wcale nie jestem nad niebem, gdy budzę się w nocy i Ty jesteś obok. pojawiają się bariery, a każda piosenka o leżeniu razem jest o spadaniu samemu. patrzę na ludzi z góry, jak idą walczyć o lepszy byt, a może tylko o sens i wiem, że się tego teraz nie podejmę. przyjechałam tu coś zmienić, nie bać się zasypiać, bo przecież obok jesteś i mam Twoje ręce, ale nie chce ich mieć. spychają mnie na dół, na zimne płyty chodnika, na śmierć. miało być lżej tak iść. docierać dalej jak z nikim innym. zatrzymuję się w miejscu i zakłócam Ci piękny sen mecząc się w pokoju obok. nie, wcale nie spisz. przewracasz się z boku na bok i myślisz 'dziewczyno skończ palić tą fajkę i wróć do łóżka mnie kochać'. ale nie jestem gotowa wracać i nigdy nie byłam gotowa Cię kochać. niszczą mnie w końcu mnie zniszczą. sama się zniszczę. subtelnie, bez wdzięku. strach ma zielono-niebieskie oczy. i wcale nie są duże.
czepia się mnie bezsenność jak rzep i Ty mi ją robisz. choć wcale nie chcesz. nie potrzeba orzeczeń o winie. przecież wcale nie musiałam Cie wybierać. mogłam zostać tam, gdzie leżałam i nie miałabym winy, że robię Ci własną.