Widzisz, gdy Cię goniłam to potknęłam się więcej razy niż przewidywałam. I każdy upadek był niczym proste cięcia wzdłuż nadgarstków. Razem z krwią co sączyła się strumieniem na białe prześcieradło, uciekała nadzieja i wiara w całego Ciebie, w siebie samą i w nas. Całe przekonanie z którym biegłam za Tobą, gdy Ty świadomie rzucałeś mi kolejne rozczarowania wprost pod nogi. Więcej już nie pobiegnę za czymś, co do czego nie jestem pewna czy jest warte złapania.
Nawet gdybyś przeszedł cały świat, to do mojego własnego świata nigdy nie dojdziesz. Żadnym przejściem, żadnym skrótem. Wszystkie okna są zamknięte. Mogłeś wejść głównym wejściem i zostać na wieczność w każdej chwili, ale samo pukanie do drzwi nie wystarczyło. Bo gdy już chciałam je otworzyć, nie stałeś w nich. Więc teraz się nie dobijaj. Lepiej zejdź z mostu, który do mnie prowadził, bo niedługo go spalę, a nie chcę byś spłonął razem z nim.
Nie będziesz dla mnie ulubioną piosenką w deszczowy dzień jak ten, najlepszym wierszem recytowanym do snu. Zostaniesz bolesnym ukłuciem między żebrami, gdy wspomnę mroźny styczeń tego roku, gdy przysiądę na tej ławce, gdzie pocieszenie odnajdywałam w Twoich jeszcze obcych mi ramionach. Gdy obudzę się w nocy ze złego snu i przypomnę sobie Twoje chude palce, które nigdy moje nie były, a tak się często gubiły w moich włosach. Gdy usiądę na chodniku z którego mnie podniosłeś, gdy upadłam. Gdy przypomnę sobie Twoje nieporadne oświadczyny i wszystkie miłe słowa. Ale nie będę Cię żałować, idioto.
Wal się na ryj głupi zjebie.
Niosłam Ci szklaną różę w zębach,
ale pokaleczyłam sobie dziąsła.
parafrazując Żulczyka.
parafrazując Żulczyka.