Jeszcze rok temu nie zauważyłabym Cię w tłumie, nie machałabym radośnie dłonią, nie wzniosłabym kącików ust ku skroniom. Teraz nie muszę Cię widzieć nigdzie, żeby wiedzieć, że jesteś gdzieś blisko mnie. Bo jesteś już moim własnym kawałkiem kruchej konstrukcji zwanej życiem. I jeśli stracę ten kawałek nazwany Twoim imieniem, to runie całość i znów będę leżeć w gruzach. To nie tylko umowne "jestem tu dla Ciebie", to pięć zaklętych na wieczność słów - "możesz zawsze na mnie liczyć". Mogę. Ty też możesz na mnie możesz.
Wiesz najlepiej na świecie, że krucha jestem niczym francuskie ciastko i, że trzeba ze mną delikatnie. Więc trzymasz mnie w swoich w rękach jak mały kawałek tłuczonego szkła, dajesz się kaleczyć. Zamiast rzucić na ziemię jak każdy inny zwykł robić, Ty szukasz moich kolejnych części, by mnie poskładać do reszty, naprawić. I choć oboje wiemy, że nigdy już całością nie będę, bo rozbijałam się zbyt wiele razy, to próbujesz wciąż od nowa. Najlepiej wiesz, że trzeba mnie jak dziecka pilnować, bym się nie potknęła w którymś śnie, bo kolejnych zderzeń z "tym" światem mogę nie znieść. Wiesz, że mój przygaszony głos to nie zabiegany dzień i niewyspanie, lecz mokre oczy, pogryzione ręce, kolejny weltschmerz. Pokazałeś mi, że strach należy do mnie i jeśli chcę to mogę bać się dalej, ale jesteś przy mnie, jesteś ze mną, więc nie muszę więcej się bać. I choć Twoja obecność to najlepsze co mam od życia, to wciąż coś mnie ciągnie do tego, by niszczyć własne jestestwo. Wciąż coś przypomina, wciąż coś odbiera mi oddech i gasi iskry życia w moich oczach. Ty zapalasz je na nowo ilekroć zgasną. Rzucasz światło na nowe dni, których sama nie będę musiała przeżywać. Tamujesz krew co płynie z ran i choć boleję cała, to boli mnie mniej. Wskazujesz wzrokiem szubienicę, na której nie pozwolisz mi zawisnąć. Gdy o jeden krok za dużo robię łapiesz mnie w locie, gdy w ciemną spadam przepaść. Dajesz mi się bawić całą sobą, bo przecież jedno mam życie i jakże niepewne jutra. Jednak gdy ciemne i szerokie mam źrenice uważasz na mnie, żebym nie spadła na tamten chodnik, żebym się nie roztrzaskała po raz enty. Nie pozostanę dziś martwa, bo przecież zaśpiewałeś mi w tamten piątek, że jeszcze będzie pięknie, przecież wszystko będzie dobrze, choć niełatwo czasem żyć.
Za przyjaźń dziękuję, za wszystko kocham.