nie wiem co mogę o Tobie napisać lub czy jak mogę Cię nazwać, bo cokolwiek napiszę to zaszufladkuję Cie na amen. and you don't deserve it. mogłabym usiąść teraz z Tobą, z tanim winem i moimi dobrymi papierosami na jakiejś ławce i opowiadać Ci o tym jaki był ze mnie dezerter, jaki kłamca i jaki bezwstydnik. i wtedy już bez tego wstydu, bez skrzyżowanych palców, bez stukania w niemalowane . już nie oczekuję obietnic i nie zawieszam wzroku na dłoniach trzymających moje. nie pamiętam. nie widzę. nie chcę widzieć i wiedzieć. i wiem, że jestem lepsza kiedy zamykam oczy. i jestem lepszym człowiekiem, kiedy mnie ktoś prowadzi, kiedy mówi za mnie. nie słyszę, nie widzę, nie nienawidzę. siebie i patrzę na Ciebie i rozszerzam w myślach źrenice.
kiedy budzisz się w nocy i patrzysz w sufit, być może wyobrażasz sobie życie, które nie jest Twoje i przeszłość w której Cię nie było (lub przyszłość w której Cię nie będzie). być może masz tak jak ja i nie jest Ci źle, gdy widząc tylko ciemność słyszysz krzyk własnej matki. być może czujesz spokój gdy przestajesz istnieć. wiedząc, że nie ma nic więcej. być może, bo ja mam tak zawsze kiedy wybudza mnie koszmar i nie mogę zasnąć. być. zapytałabym. ale stawiam kropkę, bo wiem, że musisz i że muszę i ja. i nigdy nie jest tak, że nie musisz. możesz jedynie nie chcieć. a to jest zawsze za mało. nigdy nie jest tak, że nie chcesz naprawdę. czasem po prostu nie wiesz, czy naprawdę chcesz. a oni nie wiedzą za Ciebie i mówią "zdecyduj". a ja nie chcę się decydować, bo się zgubiłam i nie umiem, nie chcę się odnaleźć. nie wiem jak wiele razy to napiszę, ale pewnie wiele. bo niewiele się zmieniło od zeszłego roku.
zmieniły się osoby, które znają moje demony. zmieniły się myśli, które zabijam. i słowa, które wypowiadam kiedy wypijam kolejną lampkę. zmieniły się słowa, które mówię w myślach kiedy boli. i nie przeklinam w złości, bo wiem, że zasługuję na całą złość, na krzyk tego świata. na krzyż.
i nie spojrzę z góry.
upad(ł)am zbyt nisko.