poniedziałek, 8 sierpnia 2016
i can't save us, my Atlantis, we fall
ja. miękka maskotka, którą można tłamsić w dłoniach i nadrywać uszy. zamiast pluszu poczucie winy. i wina żadnego już nie czuć i nie widać. poza tą głupią plamą na dywanie, gdy myślałam, że wygram Ci na złość. poza mną i Tobą. wszystko zostało wypite, pożegnane szklanym dnem. chmiel można darować, bezsennych nocy i tak nie naprawi od tak. może gdzieś między tym pluszem, a garścią gałganów. może gdzieś wśród tego bałaganu czekam po nocach na jakiś znak. na sygnał karetki, radiowozu, a może po prostu telefonu. może wdzieram paznokcie wgłąb swojej dumy i uśmiecham się szeroko, zaciskając mocno ząbki, bo boli. i nic się nie zmieniło odkąd tak głupio zapytał i uderzył mną o asfalt. mieliśmy przecież leżeć i oglądać gwiazdy, ale ja oglądałam się niepewnie za siebie. one błyszczały, ja gasłam. i powiedział wtedy do mnie "leć" i pobiegłam. a teraz możliwe, że tkwię na linii i nie ma nikogo kto powie to znów. i liczę, że jest to początek trasy. bo jeśli tak to wygląda na mecie, to chcę przestać już brać.