wtorek, 25 października 2016

rehab

pogratuluj mi tego, jak dobrze mi idzie. pogratuluj mi tego, jak umiem nie mówić o rzeczach ważnych i jak szybko zasypiam. kiedy się upijam. i nawet całkiem niewzruszona potrafię słuchać cudzych opowieści, wczorajsza, z bólem głowy i papierosem w dłoni. pogratuluj mi, jak stoję prosto i nie obgryzam z nerwów paznokci. pogratuluj przeczytanych rzetelnie książek i przetłumaczonych tekstów. pogratuluj skupienia i przespanych nocy. zmęczenia, ekscytacji i ciągłego obnażania zębów.
przyszła moja jesienna pora, niezmienna w swym złodziejstwie. nigdy nie witam jej z pustymi rękoma. wysyła mnie na odwyki, wyziębia od środka. przypomina jak zawsze, że nikt mi nie pozwalał się przyzwyczajać i nigdy nie ma nic na stałe. jeszcze mam je gdzieś pochowane, poprzyklejane jednostronną taśmą. słowa, piosenki, fragmenty. milion małych kawałków. jeszcze mam niedosyt, zjazd. następstwo ćpania przez dluższy czas. jeszcze mnie będą nawiedzać duchy po nocach, kiedy się coś przyśni. ale już będzie we mnie spokój. pogratuluj mi, jak nie drżą mi ręce. moje wczoraj jest dzisiaj, moje dzisiaj będzie jutro. moje teraz nigdy nie nadejdzie. i zawsze będzie za późno, tylko już nie mogę zaczynać zdania od gdybym.

poniedziałek, 10 października 2016

farewell the ashtray boy, forbidden snowflake

Sally can't wait i ja to wiem, że jest za późno. zostałam z równaniem pozbawionym niewiadomej. wiedziałam wszystko i wciąż byłam bez szans na rozwiązanie. nie patrzę za siebie z gniewem i smutkiem. nie patrzę na czas, który już nie jest mój. na nietrzeźwe lato i gorzkie urodziny. patrzę na brudne bloki i zadymione fabryki. reklamy miejsc, do których się nie wybiorę. światła lamp uderzają o moją twarz. oślepiają mnie i brakuje mi słów. widzę swoje odbicie w szybie okiennej. nie może być bardziej puste, pozerskie, żałosne. zaciskam zęby na dłoni, kiedy biję się ze sobą. niech boli. tak naprawdę.
dopiero teraz palę mosty i papierosy. i nie chcę by zgasły, żeby spłonęły na popiół. to nie feniksy, a ze mnie żadna czarodziejka. nawet po kilku głębszych, niezniszczalna. nic nie jestem w stanie. bez opamiętania i nie mając ochoty piję z przyzwyczajenia i innych pobudek. stojąc na balkonie, patrząc w dół z dziesiątego piętra. wiesz, że tęsknię za tym obrazem.
było troche pusto, kiedy leżałam na szpitalnym łóżku i nie dawali mi zasnąć. znieczulali na darmo i tak nie pozbawiając mnie uczuć. odżywiali, żebym nie odpłynęła. uzdrowili szybko, ale nie odżyłam tak jakbym chciała. naprzeciw mnie męczyła się kobieta. krzyczała ratunku przez całą noc. zatrzymała w przełyku życzenie śmierci. usłyszałbyś je tak wyraźnie jak ja. nic dobrego już na nią nie czeka. a na Ciebie? bo chciałabym wiedzieć.
to czasem blednie. wypieram to z siebie. ze strachu przed przywiązaniem. to czasem zanika. głęboko w mojej głowie staram się to zakopywać. ze strachu przed niepamięcią, ze strachu przed innymi. nie mogę Cię przestrzec przed światem, bo kim ja jestem. mogę Ci życzyć szczęścia, powiedzieć, że trudno będzie mi nie pamiętać. daję czasowi czas, tak radził jakiś pisarzyna, a wierzę mądrzejszym ode mnie. może w końcu odpowiem sobie. ktoś zapytał ostatnio jak się trzymam - nie trzymam się wcale, ale robię wszystko co mogę

piątek, 16 września 2016

all i want is nothing more to hear you knocking at my door

i jeśli płonie to widzę go takim, gdzie płomienie mają końce Twoich włosów. jasne jak popiół, jeszcze moment i byłyby białe jak śnieg, kilka dni i przyjdzie ta, która zabrała mi Ciebie. ta przez którą słucham i nie chcę wstawać z łóżka. ta, przez którą cały blask.
myślałam - minie. ale zliczyłam do jedenastu i słucham i płaczę i nie ma nikogo, kto by powiedział przestań i bym przestała. za miesiąc wrócę tutaj, stanę nad Tobą martwym i kruchym i zapłaczę. i mogę sobie wmawiać, że są serca, w których żyjesz i oczy, w których nigdy nie umarłeś. ale nigdy nie dotknę i nie usłyszę głosu miłego niczym plusz. w głowie tylko śmiech i dźwięk zapamiętany przed laty. niepowtarzalny. byłeś jak śnieg zimą, jak herbata jesienią, maliny latem i żonkile wiosną. i nic, nie jest takie jak wcześniej. brakuje tej jednej wiadomej i nikt nie powie, że tak tęskni. nie chcą być jak kruche, francuskie ciastka. nie chcą roztapiać się w dłoniach jak truskawkowe lody, są silni. twardzi jaki stal.  tylko ja marna, gdy nie widzi nikt pozwalam sobie mówić, że brak mi jak nikogo. są ludzie niezastąpieni.
kontrolowany ogień przede mną i w moich dłoniach. nikt mnie nie obwinia, że nie szczerzę się jak pies. niekontrolowana cisza i nikt mnie nie pyta czy wszystko tak jak być powinno. nikt i nic i nie ja. zapytaj jak się trzymam.

niedziela, 28 sierpnia 2016

maybe, you're gonna be the one that saves me and after all

może wracam po wódce niedopita, może właśnie wracam po wódce i ledwo widzę na oczy. nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć, kto palił moje papierosy i pił moje wino i pił ze mną wódkę i mówił mi komplementy. teraz ledwo niedopita widzę i nie mam ani papierosów, ani wina i nikt nie powie mi, że wszędzie pozna zapach moich perfum. że jeśli jestem daleko, to zawsze wie, że jestem blisko. i może wracam niedopita, bo nie brakuje mi dłoni i ramion i włosów, które pachną jak dom. może nie jestem tym kim myślałam, że jestem i może staję się tymi, którymi miałam się nie stać. o 1:40 piję tylko herbatę, bo wyprosili mnie zbyt wcześnie, by skończyć tamte butelki, a Ciebie tam nie było, by mi pomóc. chociaż gdzieś w głębi, coś czekało i ja nie byłam skończona po żadnym kieliszku.
obgryzam lakier ze źle umalowanych paznokci, ściągam dopasowane ubrania i uśmiech tak sztuczny i slaby, że mógłbyś go zrównać z ziemią. i jestem cała taka, jaką nie chcieli mnie widzieć. i stanę się taka na nowo, gdy w nasze życia wkroczy październik. i nikt nie zatęskni, nie zapamięta. i przypomnę sobie dzień i zapłaczę cicho, tak by nikt nie usłyszał i będę dalej tą ubraną w czerń. i nie zostawię wszystkiego za sobą, bo przecież mi wmówiono, że siła jest w tym do czego ja sama siebie przekonałam. pomimo tego. pomimo wszystkiego o czym myślę, gdy sen nie chce przyjść.

środa, 24 sierpnia 2016

kindness gone to bed

depcze po Tobie jak bezbożny kat. a przecież łaska boża w jego każdej tkance i w każdej myśli, która nie jest wypełniona Twoim istnieniem. i nie możesz mieć za złe zazdrości, którą sama w sobie nosisz patrząc na innych ludzi. ich nie rozdzierają tak na kawałki zwykłe cztery akordy i kilka prostych słów wyśpiewanych na wskroś. i jego też nie, gdy roztapiasz się naprzeciw jego oczu i zamykasz drzwi z hukiem wybuchów bomb atomowych. dla niego to ciche zgniatanie maków w dłoniach. zakwitną następne i będzie kolejna wiosna. a dla Ciebie nic tylko jesień i spadanie kasztanów i żołędzi na głowę jak kamieni z nieba. i pytając czy zasłużenie liście ułożą Ci się na kształt przerwanej nieskończoności. bo przeczytałaś kiedyś, że ze wszystkich rzeczy wiecznych, miłość trwa najkrócej. a gdy zapytasz czy to właśnie ona, wiatr zawieje i klony zaszumią bez wyrazu i dalej niepewność i strach, że kiedy zagrabią je wszystkie i trawa od mrozu wyblaknie nie zostanie Ci nic. mówili Ci, żebyś się nie bała, bo zimą możesz uciekać w ciepłe i miękkie. ale nic przecież Ci nie zabije pod dłonią nierównomiernie i głośno, nic nie wzdrygnie się o piątej nad ranem, gdy śni się złe. pod ręką tylko ciepłe swetry, miękkie koce, śmiertelne piosenki z laptopa i puste miejsce po prawej stronie. łatwo jest mówić, gdy zna się miejsca. trudniej jest, gdy się wie, że trzeba je znaleźć. najtrudniej, gdy trzeba ich szukać, a nie wie się, gdzie zacząć.
może kiedyś weźmiesz głęboki oddech i pociągniesz swoją walizkę po zmarzniętej trawie na własną rękę. podniesiesz głowę wysoko i będziesz tą siłą. i przestaniesz wierzyć, że ktoś może stać się Twoim miejscem, Twoim domem, Twoim światłem.


tu ne peux vivre sans moi et je mourrais sans toi
je tuerais pour toi

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

i can't save us, my Atlantis, we fall

ja. miękka maskotka, którą można tłamsić w dłoniach i nadrywać uszy. zamiast pluszu poczucie winy. i wina żadnego już nie czuć i nie widać. poza tą głupią plamą na dywanie, gdy myślałam, że wygram Ci na złość. poza mną i Tobą. wszystko zostało wypite, pożegnane szklanym dnem. chmiel można darować, bezsennych nocy i tak nie naprawi od tak. może gdzieś między tym pluszem, a garścią gałganów. może gdzieś wśród tego bałaganu czekam po nocach na jakiś znak. na sygnał karetki, radiowozu, a może po prostu telefonu. może wdzieram paznokcie wgłąb swojej dumy i uśmiecham się szeroko, zaciskając mocno ząbki, bo boli. i nic się nie zmieniło odkąd tak głupio zapytał i uderzył mną o asfalt. mieliśmy przecież leżeć i oglądać gwiazdy, ale ja oglądałam się niepewnie za siebie. one błyszczały, ja gasłam. i powiedział wtedy do mnie "leć" i pobiegłam. a teraz możliwe, że tkwię na linii i nie ma nikogo kto powie to znów. i liczę, że jest to początek trasy. bo jeśli tak to wygląda na mecie, to chcę przestać już brać.


środa, 22 czerwca 2016

alison, i said we're sinking

liczę się z ryzykiem, obliczam je skrupulatniej, niż pieniądze pozostałe do końca miesiąca. liczę się z bólem, którego nie warto pomnażać. liczę z rozsądkiem, który krzyczy run, Forrest run! liczę, więc biegnę ile sił, ale liczysz się Ty więc trochę ich brak.
to jest wpis o priorytetach, które ciężko mi określić, gdy słucham w nocy jak oddycha i wiem, że nie chcę tu leżeć. o rzeczach, o których mu nie powiem, bo przecież nie warto. o papierosach, które pewnie palisz wtedy co ja. może tak jak ja patrzysz wtedy w niebo i czekasz na jego eksplozje, które rozniosą nasze miasta. może tak jak ja pałętasz się po pokoju, trzymasz się butelki, żeby się nie zgubić. może tak jak ja nie wiesz co ze sobą zrobić, gdy nie możesz spać do świtu, albo i dłużej. może też słuchasz piosenek, których mi nie pokażesz. może też masz nadzieję, że kiedyś napijemy się ponownie wina i wtedy ich posłuchamy, i nie będę się bała. i powróci metr i nie powiększą mi się źrenice. może też chcesz wrócić do zimy, może ja przekształcam ośmielenie w strach. wybacz, to tylko instynkt przetrwania każe mi uciekać. może tylko nie znam miejsca docelowego. może je znajdę śpiewając w głowie no love lost, zjadając spokój zamiast śniadania.
może na pewno. bo przecież Ty wszystko wiesz.
lis, everythingmate.

Ty myślisz że co ja robię? 
Mija dwa dni jak zęby gryzę czy napisać, co napisać, 
o co spytać, a strach mi siedzi w żołądku i kręci pętle, 
i zaciska żyły, i ściąga łeb w dół.
(c) Ochocki, Vithren

poniedziałek, 20 czerwca 2016

summer wine

i za styczeń i to, że nie chcę widzieć jak stoisz w drzwiach i za to, że czekam, aż minie ten cały czas. za to, że nie rozmawiam, choć to nic nie kosztuje (cóż, mnie kosztuje naprawdę wiele). za to, że nie chcę trzymać Twojej ręki, gdy jest zimno. za to, że nie chcę się nauczyć jak Ci zapomnieć. za to, że odwracam się plecami, gdy zasypiam. za luty i to, że nie śnisz mi się nocą, kiedy śpisz obok. za to, że nie noszę sukienek z myślą o Tobie i że maluję się na czarno, by podobać Ci się mniej. że noszę zimny vampy oxblood, byś nie chciał mnie całować. za marzec i za to, że lubię być sama w pokoju. za to, że wolę siebie bez Ciebie. za to, że przy Tobie nie staję się lepsza. za to, że chcę Cię odepchnąć jak najdalej potrafię. za maj i to, że nie chcę się więcej starać. za to, że nie chcę więcej. za to, że nie chcę. za to, że nie. nie przepraszam.
nie przepraszam, bo nie chcę się czuć winna. choć mam na twarzy wypisaną winę zawsze kiedy się próbuję do Ciebie uśmiechać. nie przepraszam, bo wiem, że służyłoby to nam obojgu. nie przepraszam, bo wiem, że myślisz tak samo, ale boisz się mówić na głos. tak jak ja. ja potrafię tylko ładnie składać zdania i zaciskać przy tym usta w prostej linii. potrafię tylko je pisać z nadzieją, że zrozumiesz więcej, niż oczekuję. potrafię tylko siedzieć na parapecie z mentolowym papierosem, kawą, upchniętym w kieszeniach marynarki rozczarowaniem z permanentnym smutkiem w oczach. tworząc w myślach dialogi, których nigdy nie zrealizujemy. kiedyś myślałam, że można nas wrzucić do jednego worka - "tchórzy". jednak jest tam miejsce tylko dla mnie. powinnam go nosić na głowie, papierową torbę zakrywającą twarz. nie musieliby patrzeć na mnie i ja na nich. może bałabym się mniej, że ją utracę, gdybym mogła ją bezpiecznie ukrywać. może nie musiałabym tyle mówić i starać się przypodobać wszystkiemu co spotykam.
za czerwiec i to, że pozwoliłam czytać z siebie jak z otwartej książki innemu człowiekowi, za to, że uczyłam się na pamięć, żeby nie zapomnieć - nie przepraszam, bo ciężko mi żałować wpatrywania się jak w kogoś jak w lustro. tak jakby wszystko było jasne. bo wystarczał mi człowiek, a słów nie starczało już dla innych.
za to wszystko nie przepraszam. przeproszę za lato. gdy przyjdzie czas.

wtorek, 5 kwietnia 2016

o chłopaku, który jest mój

to moje miejsce.
miejsce, w którym mogłabym pisać o chłopaku, który mi się wczoraj przyśnił. był taki jak Ty w tych czasach, gdy uczyliśmy się siebie nawzajem. od podstaw. miał włosy w kolorze ciemnego blondu i ciemne, orzechowe oczy. okrągłe policzki i zawadiacki uśmiech. i tak niemoralne żarty jak Ty i śpiewał lepiej, niż Ty w "mojej" piosence. i czarował mną tak, że kręciłam się w kółko z głową zadartą ku niebu, tak jak Ty sprawiałeś w czternastym. gdy kochałam Cię jak chora na umyśle. jak ten Twój misio miodek.
śpiewałam pod nosem piosenki, który były o nas i wszystko co wokoło było nieważne. gdybym mogła sięgnąć wstecz i złapać wszystko co sprawiało, że byliśmy tak "swoi"... gdybym tylko mogła...
ten chłopak to Ty. jeśli sięgnąć wgłąb mojej wyobraźni ma kształt Twoich oczu. ale wszystkie moje obrazy wyobraźni ściemniły ich barwę, by nadać im surowy charakter. gdzieś wewnątrz złość, chłód i czerń są mi bliższe, niż Twoja serdeczność wobec wszystkich. ten chłopak to Ty, jeśli wolno mi bezgranicznie zagłębiać się we wspomnieniach. ten chłopak to Ty, bo pamiętam ten dotyk, kiedy wyłam jak wilk na chodniku i mnie objąłeś. i był to jeden z pierwszych razy. i pamiętałam. płytka blondynka, nadęta jak paw. płytka blondynka i płytka polska komedia. i moja głowa na Twoim ramieniu. jeszcze nieśmiało, bo "tak przecież wygodniej" i Twoja ręka na moim barku, żebym nie spadła. nie byłeś jeszcze mój, ale już wiedziałam, że chcę Cię. po prostu.
te wspomnienia ogrzewały mnie zimą. wtedy, gdy zobojętniałeś na mój krzyk i martwiły Cię papierosy innego chłopaka. niepotrzebnie, bo te najlepsze zawsze mam swoje, a serce już dawno zostawiłam przy Tobie. ogrzewają mnie też teraz, gdy idę głęboką i w słuchawkach rozbrzmiewa mi Twój głos. słońce spala mi nos, zaczerwienia policzki, a ja się uśmiecham. bo mogę. bo mam co wspominać.
ten chłopak ze snu to byłeś Ty, ale nie umiem już go sobie przypomnieć w detalach. bo mam Ciebie na co dzień, mam Ciebie na własność i znów jesteśmy "swoi". mogę znowu to poczuć zarzucając na Ciebie nogi w nocy, okrywając Cię kołdrą, szukając na oślep dłonią wiem, że nie potrzebuje więcej. tylko żeby moje myśli, które biegną w przód były takie jak Twoje.

poniedziałek, 7 marca 2016

Light me up when I'm down

nie wiem co mogę o Tobie napisać lub czy jak mogę Cię nazwać, bo cokolwiek napiszę to zaszufladkuję Cie na amen. and you don't deserve it. mogłabym usiąść teraz z Tobą, z tanim winem i moimi dobrymi papierosami na jakiejś ławce i opowiadać Ci o tym jaki był ze mnie dezerter, jaki kłamca i jaki bezwstydnik. i wtedy już bez tego wstydu, bez skrzyżowanych palców, bez stukania w niemalowane . już nie oczekuję obietnic i nie zawieszam wzroku na dłoniach trzymających moje. nie pamiętam. nie widzę. nie chcę widzieć i wiedzieć. i wiem, że jestem lepsza kiedy zamykam oczy. i jestem lepszym człowiekiem, kiedy mnie ktoś prowadzi, kiedy mówi za mnie. nie słyszę, nie widzę, nie nienawidzę. siebie i patrzę na Ciebie i rozszerzam w myślach źrenice.
kiedy budzisz się w nocy i patrzysz w sufit, być może wyobrażasz sobie życie, które nie jest Twoje i przeszłość w której Cię nie było (lub przyszłość w której Cię nie będzie).  być może masz tak jak ja i nie jest Ci źle, gdy widząc tylko ciemność słyszysz krzyk własnej matki. być może czujesz spokój gdy przestajesz istnieć. wiedząc, że nie ma nic więcej. być może, bo ja mam tak zawsze kiedy wybudza mnie koszmar i nie mogę zasnąć. być. zapytałabym. ale stawiam kropkę, bo wiem, że musisz i że muszę i ja. i nigdy nie jest tak, że nie musisz. możesz jedynie nie chcieć. a to jest zawsze za mało. nigdy nie jest tak, że nie chcesz naprawdę. czasem po prostu nie wiesz, czy naprawdę chcesz. a oni nie wiedzą za Ciebie i  mówią "zdecyduj". a ja nie chcę się decydować, bo się zgubiłam i nie umiem, nie chcę się odnaleźć. nie wiem jak wiele razy to napiszę, ale pewnie wiele. bo niewiele się zmieniło od zeszłego roku.
zmieniły się osoby, które znają moje demony. zmieniły się myśli, które zabijam. i słowa, które wypowiadam kiedy wypijam kolejną lampkę. zmieniły się słowa, które mówię w myślach kiedy boli. i nie przeklinam w złości, bo wiem, że zasługuję na całą złość, na krzyk tego świata. na krzyż.
i nie spojrzę z góry.
upad(ł)am zbyt nisko.