piszę do Ciebie listy niewysłane, pełne rzeczy, o których Ci nie mówię, bo nie mam śmiałości, bo ją zgubiłam po którejś z naszych sprzeczek, bo może skradła ją rutyna. może sama zrobiłam krok w tył i wyciągnęłam tylko dłoń czekając, aż ją złapiesz i przeciągniesz na swoją stronę. może wycofałam się zbyt cicho i niedaleko, ale nieuchwytnie.
codziennie wstaję z łóżka i dziwię się, że wciąż to potrafię. wcześnie kładę się spać i nie mogę wyspać. tygodnie mijają mi od piątku do piątku. zmieniają się czasem łóżka, w których leżę z Tobą, papierosy, które palę i piosenki, których słucham przed snem. niezmienne szare poranki i cisza, gdy wracam do domu. zmienia się kształt poduszki, którą przyciskam do piersi najmocniej jak potrafię i dni. są krótsze, chłodniejsze, bardziej ponure. stały jest tylko smutek, który tkwi w miejscu, w którym powinnam mieć serce.
zawsze, gdy jesteś u mnie. gdy opierasz ręce o stół i zerkasz w moją stronę. zawsze wtedy staję się lepszym człowiekiem, bo ktoś patrzy na mnie z miłością. bo z Tobą mogę zapominać, mogę wiercić dziury w głowie i mieć frajdę z cudzych nieszczęść. przytulać Cię, to pozbywać się zła i dla tych momentów wciąż warto się trzymać.
weszliśmy w ten listopad osobno i tak mi pusto, bo tak czekałam by zamknąć w ramionach. bo tak Cię chcę na wyłączność, a Ty tak chętnie do ludzi. bo ten piątek taki niezgrany był, taki pełen wszystkiego, a najmniej nas. taki niepokolorowany, taki poza kontury. i on taki cały będzie. i ma prawa. ja mu je nadaję. listopad niczym wycie do ścian i zakryte lustra.
gdyby ktoś mnie zapytał dlaczego, nie umiałabym odpowiedzieć. i wcale nie brakuje powodów, a słów. wspólnych przede wszystkim. nie nazywam tego tęsknotą, nie nazywam też krzywdą czy bólem. nienazwane zniknie.
chciałabym mówić, ale brakuje mi słów.
chciałabym bez strachu iść.
niedziela, 2 listopada 2014
poniedziałek, 20 października 2014
o granatach w październiku
jeśli wierzyłabym w reinkarnację, byłabym w kolejnym życiu kotem. chodziłabym własnymi ścieżkami i drapała dotkliwie, gdy coś źle. byłabym ptakiem, ale nie orłem ani jastrzębiem, byłabym szpakiem. bo ich nikt nie lubi. może znów na nieszczęście człowiekiem. byłabym wszystkim czego nie lubię. drogą pod wiatr i dnem butelki. jeśli znów byłabym człowiekiem, nosiłabym sukienki. a pod nią koronkowe podwiązki z wszytym cyjankiem na wszelki wypadek. i miałabym długie, pomalowane na granat paznokcie i potrafiłabym zdrapać cudzą miłość z Twoich pleców. miałabym piękne usta i prosty nos i oddychałabym chętniej. byłabym składna i pełna. byłabym czytanym przez wszystkich napisem na murze, wyrecytowanym przez kogoś wierszem i okładką Twojej ulubionej książki. znaczyłabym coś. a dziś tylko walka o to znaczenie, o wpisanie się w cudze istnienia, o wypisanie własnego istnienia. nieudolna walka dzień w dzień od poranka do nocy, a czasem całą dobę. chęci by spać, a tak ciężko zasnąć. nerwobóle, stresy, niepokoje, przerost strachu nad wiarą. wiewiórka rozjechana na jezdni i spalone liście.dwa dni poza domem i ten płacz do snu. zmarznięte ręce i wielkie kałuże. papierosy palone późną nocą i zamglone obrazy. jedna kołdra i moje istnienie. wszystko bez znaczenia. wszystko takie marne, marne, marne.
idzie zima, wszyscy czekają na święta. ja czekam na chłód. na zimne stopy i czerwony nos. na zmarznięte uszy i śnieg. na to co czeka na mnie.
idzie zima, wszyscy czekają na święta. ja czekam na chłód. na zimne stopy i czerwony nos. na zmarznięte uszy i śnieg. na to co czeka na mnie.
wtorek, 7 października 2014
cudze
chciałabym opowiadać historie, które nie są moje, bo mnie w nich nie było. choć bardzo bym chciała. mogę tylko patrzeć na blade widma cudzych jesieni, ponure ślady po wspomnieniach, gdzie nie widać moich butów. melodie, które brzmią obco, gdy je nucę. i tylko cicha nadzieja, że to gdzie brak mnie, to bez znaczenia. ból na równi ze szczęściem, zatrzymany proces gojenia się ran. strach o jutro, o grudzień, o życie. co noc.
piątek, 29 sierpnia 2014
nad niebem
po mieszkaniu, które wymarzyłam sobie kilka tygodni temu pałęta się teraz tylko jedna dusza. moja. pomalowana szarą farbą, przypomina starą gazetę, której już nikt nie przeczyta. dalej będzie tutaj kuchnia ze stolikiem pod oknem, dalej będę palić te papierosy, ale już wszędzie, lodówka niezmiennie prawie, że pusta. i łóżko w którym nikt leżeć nie chce, które miało być nasze, a będzie moje. tylko moje. będę upijać serce po Tobie dobrą szkocką, której tak nienawidzę od tamtej nocy, gdy piłam sama ze sobą. a Ty byłeś obok i patrzyłeś mi na ręce. a w środku nocy. dalej byłeś. będę żyć z dnia na dzień, zapominając że jestem, bo nic już dobrego mi się nie przydarzy.
koniec sierpnia cudownie deszczowy i zimny. jest w tym ukryte jakieś piękno i jestem wdzięczna, że umiem je dostrzec. nadaje szary wyraz oczom, nadaje znaczenie łzom, które ciężko jest zatrzymać, kiedy wstajesz z łóżka i stoisz do mnie plecami. gdy się do mnie uśmiechasz jak zeszłej nocy, przypominam sobie wszystkie nasze uniesienia, wszystkie spacery i wspólnie obejrzane filmy. przypominam sobie grudzień zeszłego roku i jak trzymaliśmy się za ręce po kryjomu. jak przytulaliśmy się, gdy nikt nie patrzył. jak wypierałam z siebie myśl o tym, do czego to prowadzi. jak hamowałam wszystkie chęci pocałowania Ciebie, wmawiając sobie, że tym wszystko popsuje. teraz siedzę zmarznięta na tarasie i myślę, że może faktycznie wybraliśmy zły czas. mimo to wybór padł i przyniósł konsekwencje. bo kto wiedział, że zaboli aż tak.
gdy zamykam za Tobą drzwi, wchodzą mi do głowy wszystkie demony, które razem stworzyliśmy. wypierają Ciebie ze mnie i nie dają mi spać. przynoszą wspomnienia o łzach, zużytych chusteczkach trzymanych pod poduszką. o wieczorach bez dotyku dłoni i złych słowach. o tym, gdy źle Cię nazwałam i jak chciałabym tego nie pamiętać. o tym jak nieważna i niewidzialna się czułam stojąc pół metra od Ciebie. jak mi się świat rozpadał, gdy znikała miłość z Twoich oczu. teraz między nami jest ogień i tworzy się mur, który zdaję się podświadomie budować, żeby już nie czuć, że boli. uciekam w wiersze, w książki. w historie, które nie są o mnie. w filmy, które nic nie wnoszą, bo nie oglądam ich z Tobą. budzę się w nocy ze strachem, ze wspomnieniem o Tobie. budzę się ze snów w których Cię nie było, ale jesteś pierwszą myślą, gdy otworzę oczy. otwieram je na koszmar, na ciemność, na brak "nas" we mnie i w Tobie.
a jednak ważniejsze są dla mnie te chwile, gdy podchodziłam do Ciebie z wyrwanym z piersi sercem, bo więcej nie mogłam Ci dać. te, gdy byliśmy ponad chmurami. nad niebem. te, gdy oczy mówiły więcej niż usta. ważne są nierówne oddechy i śmiech podczas spacerów. duma, że mogę Cię trzymać za rękę. granie z Tobą w omnibusa i wspólna pizza. jazda samochodem i całowanie Cię, gdy czekamy na światłach.
jednak wiem, że nigdy niczyje dłonie nie wpasują się w moje tak jak Twoje.
koniec sierpnia cudownie deszczowy i zimny. jest w tym ukryte jakieś piękno i jestem wdzięczna, że umiem je dostrzec. nadaje szary wyraz oczom, nadaje znaczenie łzom, które ciężko jest zatrzymać, kiedy wstajesz z łóżka i stoisz do mnie plecami. gdy się do mnie uśmiechasz jak zeszłej nocy, przypominam sobie wszystkie nasze uniesienia, wszystkie spacery i wspólnie obejrzane filmy. przypominam sobie grudzień zeszłego roku i jak trzymaliśmy się za ręce po kryjomu. jak przytulaliśmy się, gdy nikt nie patrzył. jak wypierałam z siebie myśl o tym, do czego to prowadzi. jak hamowałam wszystkie chęci pocałowania Ciebie, wmawiając sobie, że tym wszystko popsuje. teraz siedzę zmarznięta na tarasie i myślę, że może faktycznie wybraliśmy zły czas. mimo to wybór padł i przyniósł konsekwencje. bo kto wiedział, że zaboli aż tak.
gdy zamykam za Tobą drzwi, wchodzą mi do głowy wszystkie demony, które razem stworzyliśmy. wypierają Ciebie ze mnie i nie dają mi spać. przynoszą wspomnienia o łzach, zużytych chusteczkach trzymanych pod poduszką. o wieczorach bez dotyku dłoni i złych słowach. o tym, gdy źle Cię nazwałam i jak chciałabym tego nie pamiętać. o tym jak nieważna i niewidzialna się czułam stojąc pół metra od Ciebie. jak mi się świat rozpadał, gdy znikała miłość z Twoich oczu. teraz między nami jest ogień i tworzy się mur, który zdaję się podświadomie budować, żeby już nie czuć, że boli. uciekam w wiersze, w książki. w historie, które nie są o mnie. w filmy, które nic nie wnoszą, bo nie oglądam ich z Tobą. budzę się w nocy ze strachem, ze wspomnieniem o Tobie. budzę się ze snów w których Cię nie było, ale jesteś pierwszą myślą, gdy otworzę oczy. otwieram je na koszmar, na ciemność, na brak "nas" we mnie i w Tobie.
a jednak ważniejsze są dla mnie te chwile, gdy podchodziłam do Ciebie z wyrwanym z piersi sercem, bo więcej nie mogłam Ci dać. te, gdy byliśmy ponad chmurami. nad niebem. te, gdy oczy mówiły więcej niż usta. ważne są nierówne oddechy i śmiech podczas spacerów. duma, że mogę Cię trzymać za rękę. granie z Tobą w omnibusa i wspólna pizza. jazda samochodem i całowanie Cię, gdy czekamy na światłach.
jednak wiem, że nigdy niczyje dłonie nie wpasują się w moje tak jak Twoje.
piątek, 8 sierpnia 2014
dream on dream on
poszedłeś modlić się o lepszą mnie, o przyszłość, o siebie, o nas i o wszystko o czym nie wspomniałeś. ja zostałam. wiernie tęskniąc, znów niecierpliwie wyczekuję najpiękniejszych oczu, najmilszych dłoni. zbliża się jesień. czuję to pod skórą. prosi się o ciepło swetra unosząc cienkie włoski ramion na baczność. sierpień niczym widmo wakacji. najlepsze już minęło. zostało wysypianie się i nic nie robienie. ten ósmy miesiąc roku zawsze taki był. i chyba zawsze już będzie. czas planowania zmian, marzeń o lepszą siebie i przyszłość, chęci, że teraz stanę się kimś, nadziei, że ta jesień nie wbije mi tym razem noża w plecy, że będę ciepło wspominać ją zimą. wymódl mi piękną jesień, Ty który też za mną tęsknisz.
w sierpniu nie ma chęci na wznoszenie toastów. wszystko już zostało oblane, wszystko wypite. nie ma chęci śmiać się do ludzi, plątać się w rozmowy. jedynie się marzy. bo tylko wtedy można marzyć w spokoju. tak jak dziś. więc uciekam w te marzenia. i jestem w mieszkaniu które jest tylko nasze. i mamy kuchnię taką małą i jasną ze stolikiem pod oknem. a na nim popielniczka, obok papierosy. bo tylko w kuchni będę palić, by każda inna przestrzeń mieszkania była dla Ciebie wolna od dymu. może kiedyś przestanę, jeśli będzie trzeba. będę Ci robić herbatę zawsze w tym samym kubku. bo przecież każdy ma ulubiony. w takim herbata zawsze smakuje lepiej. w chlebaku na blacie kilka bułek z rana, w lodówce cytryna, masło, pare plasterków szynki na kanapkę, napoczęty pomidor i mleko. z czegoś zrobię ten obiad. korytarz o jasnych ścianach tak jak kuchnia. na drewnianym wieszaku w rogu Twoja kurtka i mój płaszcz. brązowa wycieraczka. moje buty obok Twoich. w ciasnej łazience stara wanna, dwie szczoteczki w różnych kolorach, żeby się nie myliło. a nawet jeśli się pomyli, to i tak nieważne, nie trzeba nawet mówić. sypialnia z jednym niewielkim łóżkiem. najwygodniejszym na świecie. biała pościel, białe prześcieradła, kremowe firany w oknach.będę się w nim budzić. z Tobą. bo nie potrzebuję wiele. tylko wiedzieć gdzie jesteś, że wrócisz do mnie cały. spać z Tobą co noc i jeść razem śniadania.
wymódl nam dobrą przyszłość. nawet lepszą niż tą, którą sobie tworze w myślach.
w sierpniu nie ma chęci na wznoszenie toastów. wszystko już zostało oblane, wszystko wypite. nie ma chęci śmiać się do ludzi, plątać się w rozmowy. jedynie się marzy. bo tylko wtedy można marzyć w spokoju. tak jak dziś. więc uciekam w te marzenia. i jestem w mieszkaniu które jest tylko nasze. i mamy kuchnię taką małą i jasną ze stolikiem pod oknem. a na nim popielniczka, obok papierosy. bo tylko w kuchni będę palić, by każda inna przestrzeń mieszkania była dla Ciebie wolna od dymu. może kiedyś przestanę, jeśli będzie trzeba. będę Ci robić herbatę zawsze w tym samym kubku. bo przecież każdy ma ulubiony. w takim herbata zawsze smakuje lepiej. w chlebaku na blacie kilka bułek z rana, w lodówce cytryna, masło, pare plasterków szynki na kanapkę, napoczęty pomidor i mleko. z czegoś zrobię ten obiad. korytarz o jasnych ścianach tak jak kuchnia. na drewnianym wieszaku w rogu Twoja kurtka i mój płaszcz. brązowa wycieraczka. moje buty obok Twoich. w ciasnej łazience stara wanna, dwie szczoteczki w różnych kolorach, żeby się nie myliło. a nawet jeśli się pomyli, to i tak nieważne, nie trzeba nawet mówić. sypialnia z jednym niewielkim łóżkiem. najwygodniejszym na świecie. biała pościel, białe prześcieradła, kremowe firany w oknach.będę się w nim budzić. z Tobą. bo nie potrzebuję wiele. tylko wiedzieć gdzie jesteś, że wrócisz do mnie cały. spać z Tobą co noc i jeść razem śniadania.
wymódl nam dobrą przyszłość. nawet lepszą niż tą, którą sobie tworze w myślach.
sobota, 28 czerwca 2014
16
ciągłe czekania. gdyby ktoś kiedyś obliczał, na co najwięcej zmarnowałam czasu, łatwo by zauważył, że na czekanie. nie tylko na Ciebie, ale przede wszystkim. aż napiszesz, aż odpiszesz, aż przyjedziesz, aż wyjdziesz, aż się pojawisz, aż skończysz pracę, aż wrócisz. żebym chociaż wiedziała co ze sobą zrobić, gdzie podziać myśli, byłoby lżej i cieplej na sercu. ale nie wiem i nie mam gdzie. idąc nieważne dokąd, zawsze zabieram Cię ze sobą.
zostało szesnaście dni umierania. szesnaście dób niewysłanych wiadomości. czekanie jest trujące, ale tęsknota może być zabójcza, jeśli nie nauczysz się przed nią bronić.
zostało szesnaście dni umierania. szesnaście dób niewysłanych wiadomości. czekanie jest trujące, ale tęsknota może być zabójcza, jeśli nie nauczysz się przed nią bronić.
niedziela, 22 czerwca 2014
Emfaza
nikt by nie powiedział, że nauczę się kiedyś zasypiać wcześniej. że gdzieś, pod którymś żebrem mam jakieś serce. mieszka we mnie, tęsknota jest we mnie. tutaj już zapadł zmrok, wszedł przez drzwi nieproszony. zaszedł mnie łzami. Twoje zdjęcia to dla mnie czysty masochizm, głos w poduszce jak śmiertelna tortura. rozkleja mnie. gdybyś dziś tu był potraktowałabym Twoje ciało jak świętość. by potem upaść z Tobą nisko. ale nie najniżej. gdybyś dziś tu był, nie puściłabym Cię ze strachu że możesz znów zniknąć na tak długo. trochę ponad dwadzieścia dni jeszcze musimy przejść sami, trochę ponad dwadzieścia procent mnie zostało. nim wrócisz rozkwitnę piękna, czysta i pełna wdzięku tylko dla Ciebie. żebyś w dzień powrotu namalował mnie kolorami, którymi zechcesz. oblejesz mnie rumieńcem, rozgrzejesz mi serce stając w progu. wizja czerwonej sukienki i niebieskiej koszuli wije mi się w podbrzuszu, wypełnia mnie zniecierpliwieniem. ale poczekam z nią na Ciebie.
nie mówili mi nigdy, że jakiś człowiek będzie dla mnie tyle znaczył. nie mówili mi, że będę chciała dla Niego serce wypłakać. nie pokazali, że mam w sobie tyle miłości. nie wiedziałam, że tęsknota swoje ma prawa. że to przez nią gorączka, majaczenie Twojego imienia jako apogeum.
dobrze, że nie słyszą.
bo jest środek nocy.
miałam znów położyć się wcześniej.
nie mówili mi nigdy, że jakiś człowiek będzie dla mnie tyle znaczył. nie mówili mi, że będę chciała dla Niego serce wypłakać. nie pokazali, że mam w sobie tyle miłości. nie wiedziałam, że tęsknota swoje ma prawa. że to przez nią gorączka, majaczenie Twojego imienia jako apogeum.
dobrze, że nie słyszą.
bo jest środek nocy.
miałam znów położyć się wcześniej.
sobota, 7 czerwca 2014
Czerwcowe modły
gdy Cię tu nie będzie, strzelą mi Twym imieniem w potylicę czaszki. będzie to piękna śmierć, błogosławione umieranie. nim zmartwychwstanę wyschną mi wargi z niepocałowania, dłonie wyciągnę puste, oczekujące Twego ciała. na nic Twój głos na dobranoc w poduszce, za daleko, za mało już wracaj do mnie, choć jeszcze nie wyjechałeś. strach tkwi pod powiekami słoną cieczą, gdy myślę o poniedziałku. szukam słów na pożegnanie, żebyś wiedział, żebyś był pewien, że ja będę czekać, odliczać dni, choć nie wiem ile ich będzie bez Ciebie.
rozpocznę czerwcowe modły, by szybciej płynął czas.bez łez.
rozpocznę czerwcowe modły, by szybciej płynął czas.bez łez.
sobota, 24 maja 2014
Ciepłe
wieje wiatr. jest ciepły, tak jak ciepłe są Twoje słowa. buduję z nich wiersze, na czarną godzinę. przychodzą majowe burze, wewnętrzne sztormy, zewnętrzne powodzie. przychodzą i odchodzą jak wielu zwykło robić. czasem żal pojawia się w oczach, więc go chowam w poszewkę. i śpię z tym twardo, ale krótko. noce są ciepłe i choć owijam ciało w pościel, lezę bez ruchu jak w kokonie, przechodzą mnie dreszcze. nie przeistoczę się w kolorowego motyla, nie będę stąpać po płatkach kwitnących drzew. na tle istoty świata pozostanę rozlanym mlekiem.
składam w głowie wersy własnej modlitwy. nie padam na klęczki, nie wołam do Boga. mimo to, niech mi kiedyś wybaczy ten niedostatek wiary. niech mnie za to ukarze. niech mi wbija mocno swoje gwoździe w moje plecy.
wskaż drogę do domu.
składam w głowie wersy własnej modlitwy. nie padam na klęczki, nie wołam do Boga. mimo to, niech mi kiedyś wybaczy ten niedostatek wiary. niech mnie za to ukarze. niech mi wbija mocno swoje gwoździe w moje plecy.
wskaż drogę do domu.
środa, 14 maja 2014
Przypływ.
maj pamiętnego roku był duszny i upalny. wysychały trawy, spragnione wody ziemie wołały o deszcz. błękit nieba zachwycał. zawieszał cudne słońce nad nami. opalało nam ręce, ogrzewało serca, rozświetlało policzki i wszystko było dobre. tonęłam w brązowych głębinach nie wołając o pomoc, szepcząc twoje imię. tylko ono było ważne. czwartego dnia zbierało się mi na płacz, że pora niechcianego powrotu, że pora cię zostawić. niebo płakało za mnie, ja tylko uśmiechałam się smutno, przekręcając głowę coraz bardziej w twoją stronę, prawie do złamania karku. pamiętam. szłam jak na ścięcie - wolno, ale posłusznie. aż w końcu trzeba było wsiadać. wołali mnie, krzyczeli za mną w złości. odwróciłam się wtedy całkowicie, stałam w bezruchu, mokły mi włosy, zaciskałam mocno zęby, przełykałam z żalem ślinę, deszcz mi spływał po twarzy. i byłam w stanie stać tak bez końca, jeśli patrzyłabym w twoim kierunku. w końcu kogoś chciałam i nie była to śmierć. daleko było do mojego umierania. i można byłoby tu mówić o uratowaniu życia, gdyby nie czerwiec i mordercze noce, stęsknione i bezsenne. gdyby nie twoja cisza. gdyby nie to, że pozwoliłeś mi używać cię jak noża. wciąż myślę, że wiedziałeś. wspominam to dziś, bo pada jak w tamtą niedzielę dwudziestego siódmego. nie pamiętasz, to dobrze. przypomniałeś o sobie, ale nie ma tu żadnej tęsknoty. jest obojętność i są wspomnienia.
znów się topię. choć już chyba zatonęłam. pochłonęły mnie fale Jego słów. głębia tych mórz jest w końcu taka jaka powinna być. niebieska i czysta.
znów się topię. choć już chyba zatonęłam. pochłonęły mnie fale Jego słów. głębia tych mórz jest w końcu taka jaka powinna być. niebieska i czysta.
sobota, 10 maja 2014
o strachu
dość już krągłych liter i pięknych zdań, które przekwitły tak szybko jak zawilce. niespostrzeżenie zaczęły gnić, pokrywać się pleśnią, umierać, zostawiając po sobie złośliwy pisk, który słyszę tylko ja. czasem lepiej jest nie widzieć niektórych oczu, nie patrzyć na cudze barki, nie zatapiać się w czyimś uśmiechu. może gdybym była niewidoma, miłości do Ciebie nie zrodziłoby się tak wiele i łatwiej byłoby mi to znieść. choćbym starała się z całych sił, nie ma powrotu. gdy spadają gwiazdy, życzę sobie kochać Cię zawsze i przestać na zawsze. ta szamotanina jest zabójcza.
w końcu znajdę drogę do domu, nauczę się zamykać za sobą drzwi. zdejmę z ramion mój krzyż i położę się spać. ukołysze mnie spokój, przestanę się bać. będziesz na mnie czekał.
w końcu znajdę drogę do domu, nauczę się zamykać za sobą drzwi. zdejmę z ramion mój krzyż i położę się spać. ukołysze mnie spokój, przestanę się bać. będziesz na mnie czekał.
poniedziałek, 24 marca 2014
dynamite
ona czasem budzi się z jadem w ustach, wykrzywia buzię w grymasie i niechcący spada z łóżka. słyszy wtedy te okropne, ptasie fałsze zza okna. tak radosne. to one rozrywają jej brzydkie serce na kawałki, na części pierwsze i ona potem nie skleja go w jedność, aż do wieczora. rozrywa znów i znów, płaczem i żalem. zakłada wtedy najwygodniejsze buty jakie ma, żeby lepiej przejść ten dzień. a i tak ciągle coś jej się wbija w stopy jak tłuczone szkło. wiem, że szczęście to ciężka sztuka. nie do zagrania, nie dla niej. ona czując jego ślinę myśli, że to zabójcza trucizna, a język to ostra brzytwa. ją czasem bolą jego ciepłe ręce. są jak rozżarzone węgle, zostawiają bolesne pęcherze. wtedy chce uciekać, ale boi się, że podpali tym ten dynamit, który rozkłada za sobą codziennie. jeden wybuch i zawali się wszystko. gdy wraca do domu, zamyka się w pokoju i śpiewa w głos chociaż tak bardzo nie umie, by zagłuszyć ten radosny, ptasi świergot i ich zniewieściały krzyk. w myślach się modli, żeby ziściły się obietnice składane przy opłatku. żeby tak wspólne herbaty nie stawały się kwasem siarkowym, żeby nie wracały, żeby nie oszaleć, żeby nie przestawać kochać. czasem, gdy mówi im "cześć", to swędzą ją środkowe palce. i wstyd, że nie umie czuć szczęścia. że nie chce.
wtorek, 11 marca 2014
W ramionach.
Dźwięczą mi w uszach bolesne melodie, których dziś nie chcę rozumieć, patrzę za okno, patrzę pod słońce i jedyne co mogę ujrzeć spod zmrużonych powiek to zarys Jego ramion. Zbyt małe pole widzenia by dostrzec twarz, ale wiem, że to ta sama, która mnie łagodnie męczy nocą, ta której uśmiech nosi tęsknota. O jego dłoniach są wszystkie dobre słowa, tysiąc wierszy utkniętych pod poduszką o jego obojczykach i wszystko to razem warte mniej, niż ten uśmiech, który mi posyła, gdy uwalniam się od moich demonów. Strach tkwi w kieszeniach spranych jeansów, wstyd śpi schowany pod łóżkiem. Wyjdzie, gdy odsłonimy okna. Póki co jednak nie liczymy do dziesięciu, nie wyliczamy, nie wytykamy błędów. Liczą się oddechy, zagryzione wargi, arytmia serc.
środa, 26 lutego 2014
Szydera
Ty mówisz, że tak. i nie trzeba zapewniać, bo ja przecież wiem. ale dziś nie. wczoraj nie. i przedwczoraj też nie i parę dni wstecz. wstecz, spójrz wstecz. zatrzymaj się. zatrzymaj mnie. ogrzej mnie. nakarm mnie, bo wyję z głodu. na dobranoc, na dzień dobry. tylko strach żeby sobie zrobić kanapkę, bo kuszą ostrza. kuszą tętnice szyjne. co za ułomne połączenie. nie mówi się o tym co bije w tych tętnicach. mało się mówi. zamyka się oczy. gdy się w lustro patrzy.a o lustrze mówiłeś, o śmiechu. szyderczym. odbiciu co go nie ma. nie mówiłam. nie wiesz co widzę. gdy patrzę. tak jak tylko ja mogę. i gdybyś Ty mógł spojrzeć w ten sposób. zobaczyłbyś te wszystkie dziury, jak po pociskach co się nie chcą goić. nie strzelaj we mnie nigdy. pistolety. na wódę. szot za szotem. kręci mi się w głowie. bolą mnie niezrealizowane połączenia. urwane. niewysłane wiadomości. bolą mnie braki. boli mnie. wczoraj mój na własność. nie. brakuje mi. brakuje walki. podniesionej gardy. nie mogę sama w siebie uderzać. szczypią obite kostki.ściany. wbita bezsilność. bez śladu. niewiedza. wołanie zza zamkniętych drzwi. o Ciebie. żebyś chciał jak jeszcze nigdy niczego. jak jeszcze nikogo. żeby mnie. żeby tylko ja i Ty. i nikt.
a dziś upadam na kolana, splatam dłonie i modlę się o nas. pochylam głowę pierwszy raz. od dawna. dzisiaj nie umiem nawet płakać.
a dziś upadam na kolana, splatam dłonie i modlę się o nas. pochylam głowę pierwszy raz. od dawna. dzisiaj nie umiem nawet płakać.
środa, 19 lutego 2014
Poranki
Kiedy budzę się rano, kiedy naprawdę się budzę. Kiedy budzę się tak jak dziś, to pierwsza myśl pędem do Ciebie biegnie. I nie, nie zatrzymuję jej, niech biegnie. Druga za nią leci i już, już u Ciebie jest, już kładzie się obok, bierze Twoją twarz w dłonie i z czułością całuje w czoło, i czeka, aż się przebudzisz, cierpliwie czeka, żeby Ci tylko miłego dnia życzyć, wyszeptać do ucha niewinnie, że pięknie wyglądasz kiedy śpisz, jak zawsze. W każdej z tych myśli jestem ja. Codziennie się staję tą myślą Kochanie. Rozprasza mnie tylko, ten mój połamany włos na poduszce, na wprost od policzka, drażni mnie brak Ciebie na niej. Bo rano najbardziej chce Cię czuć pod palcami, ale nie mogę. Poczekam do wieczora, stworzę z mojego łóżka sztalugę malarską, rozłożę Cię na niej jak płótno i będę malować językiem po żebrach, po brzuchu, po splocie słonecznym, by wydobyć kilka promieni w ten parszywy dzień, po karku, po szyi, po barkach, scałuję Ci z dłoni ten stres, tą złość, tą niepewność. Namaluję Ci spokój i ten piękny uśmiech na twarzy, wypełnię nim całe serce i usta Twoje. Na wargach zostanie tylko mały, niedostrzegalny prawie, moich przednich zębów ślad, że już dobrze. I będziesz się uśmiechał, bo przecież ze mną jesteś. Ja niezdarna tak między niebem a ziemią się błąkam, i czasem do piekieł zstępuję, zdarza się, że za często i naprawdę niewczas, ale wracam do Ciebie zawsze, prawie zawsze na czas.
piątek, 10 stycznia 2014
Upiorna
Przyjdź już przyjdź, bo znów czekam. Czekać nie lubię, gdy tylko na siebie skazana, zamknięta w czterech ścianach. Nie denerwuj się mała już niedługo zobaczysz, poczujesz, dotkniesz, posmakujesz, wgryziesz się głodna słów i spojrzeń. Jedyny taki wzrok, żebra, dłonie, obojczyki, ramiona, głos. Ty mów do mnie. Twoja skóra, kark, nadgarstki, splot słoneczny, miłość, którą nosisz na barkach. Miłość, którą się stałam. wypowiedzianą. Każde Twoje kocham Cię, co nie ugrzęzło w przełyku. Wszystko to jedyne takie piękne, bo Twoje Kochanie.
wiem, że jesteś i Bóg też jest.on zesłał mi Twoje dłonie. jest dobrym Bogiem, stworzył Cię z myślą o mnie. a ja zjawa, przez niego spleciona z tych samych cierni, które winne wszystkiego zła tej Ziemi. ja Twoja pokuta za niepopełnione grzechy, droga krzyżowa, cierniowa korona, upiór dni powszednich bez odbicia w lustrze.
wiem, że jesteś i Bóg też jest.on zesłał mi Twoje dłonie. jest dobrym Bogiem, stworzył Cię z myślą o mnie. a ja zjawa, przez niego spleciona z tych samych cierni, które winne wszystkiego zła tej Ziemi. ja Twoja pokuta za niepopełnione grzechy, droga krzyżowa, cierniowa korona, upiór dni powszednich bez odbicia w lustrze.
Subskrybuj:
Posty (Atom)